Agnieszka Kozłowska-Piasta
("Projektor" - 1/2015)
Młodość ma swoje zalety. Wchodzący w dorosłość
zwykle są odważni, często bezkompromisowi. Potrafią głośno i nie bacząc na
konsekwencje manifestować swoją indywidualność, a bycie sobą – bez względu na
to, co sądzi o tym otoczenie – uznają za najwyższą wartość.
![]() |
Fot. Wojciech Habdas |
Gdy dodatkowo mają talent i od wielu lat spędzają
godziny w sali baletowej, ćwicząc piruety, toury, szpagaty czy podniesienia –
swą indywidualność potrafią zamanifestować w artystyczny i ciekawy dla widza
sposób. Nic dziwnego, że premierowy wieczór zatytułowany „Opowiedziane ruchem”
w Kieleckim Teatrze Tańca na pewno można zaliczyć do udanych i ciekawych.
Dziewięć krótkich historii – etiud opowiedzianych tańcem
przygotowali bowiem młodzi tancerze kieleckiego zespołu, którzy debiutowali w
roli choreografów. W KTT ogłoszono konkurs i spośród kilkunastu wybrano
dziewięć najlepiej rokujących scenariuszy i pomysłów. Młodzi ludzie
samodzielnie przygotowali choreografię, zadbali o kostiumy, dobór muzyki. To
ich w pełni autorskie wypowiedzi i trzeba przyznać, że niezwykle różnorodne.
Dziewięć krótkich tanecznych historii pokazanych w
grudniowy wieczór w Kieleckim Teatrze Tańca tematycznie łączy niewiele.
Widzowie premiery poznali m.in. baletowy obraz cierpień więźniów obozu
koncentracyjnego, baśń o drapieżnych syrenach, manifest młodych zachłannych,
taneczną wersję aktu seksualnego, ruchową definicję tańca, porównanie
PRL-owskich i współczesnych rozrywek, dylematy homoseksualisty, romantyczną,
wręcz sentymentalną, „anielską” miłość.
Niektóre z tych opowieści wiernie naśladują styl
Kieleckiego Teatru Tańca. Niektórzy choreografowie – jak na wchodzących w
dorosłość artystyczną przystało – zrywają z tradycją tworząc nie tylko taneczne
etiudy, ale minispektakle, łączące różne media, środki wyrazu i formy.
Niektórzy skupiają się bardziej na formie i tańcu, inni na opowiedzeniu historii,
jeszcze inni próbują przekazać przede wszystkim emocje.
Nie zabrakło tematów trudnych, czy nawet arcytrudnych
– jak taneczna opowieść w choreografii Fabiana Fejdasza „znieWOLeNI” o
koszmarze obozu koncentracyjnego. Ryzyko jednak się opłacało – etiuda porusza
do głębi, choć taniec nie wydaje się najlepszą formą opowiadania o tragicznych
przeżyciach więźniów z czasów II wojny światowej. O odwadze bycia sobą – nawet
wbrew najbliższym opowiedział Dawid Matlak w „Wyborze”, pokazując emocje, jakie
targają młodym człowiekiem o innej orientacji seksualnej, rozdartym pomiędzy
tym, czego oczekują od niego rodzice, a co czuje on sam.
Mnie – wielbicielce bardziej teatru niż tańca –
najbardziej urzekły dwa manifesty młodych. Pełna rozmachu i energii metafora
„parcia naprzód”, zagarniania rzeczywistości i kreowania jej na własny użytek,
jaką przygotował Bartosz Wójcik („To jest moje”) zwracała uwagę przede
wszystkim ciekawym wykorzystaniem maszynerii sceny. O krok dalej poszła Izabela
Zawadzka, która w „Insides” połączyła choreografię z prezentowanymi na ekranach
projekcjami. Recytowane przez tancerzy teksty pokazują OGROM możliwości,
niebezpieczeństw, faktów, przedmiotów, ludzi, jaki otacza współczesnego
człowieka. Daje także receptę, jak się przed tym NADMIAREM ustrzec – trzeba
często wyrzucać śmieci z własnej głowy.
Lekki i dowcipny był obrazek porównujący styl życia
lat 60. – sielankowy obraz jak z amerykańskich przedmieść i drapieżne,
niebezpieczne współczesne rozrywki młodych – alkohol, narkotyki. Te „Ramy”
nakreślili wspólnie Anna Kuc i Dawid Kwarciany, pokazując przy okazji ogromne
poczucie humoru. W baśniowe morskie odmęty zabrał widzów Jan Madej w „Kuszącym
złudzeniu”, snując opowieść o drapieżnych, morderczych syrenach, które atakują
rozbitka.
Na drugim biegunie – tym tanecznym – umieściłabym dwie
historie miłości – pierwsza bardziej cielesna, druga bardziej romantyczna,
czyli „mea… tuus… korpus” Dawida Matlaka i „Moc Haniela” Alicji
Hortwath-Maksymow oraz, a może przede wszystkim, inspirowany twórczością Piny Bausch
„Tak to My” Mateusza Pietrzaka.
– Zaczynam bez żadnych narzędzi, bez żadnego
uzbrojenia poza uczuciem wewnątrz, na które nie ma odpowiedniego słowa ani
obrazu – opowiadała o pracy nad swoimi spektaklami legenda tańca współczesnego,
wspomniana już Pina Bausch. Te nieokreślone uczucia pozostawały w pracach
artystki do dnia premiery. Krytycy biedzili się, jak je przekazać czytelnikom.
Były jednak znakiem rozpoznawczym jej choreografii, niedoścignionym wzorem do
naśladowania dla innych. Młodzi tancerze-choreografowie z Kieleckiego Teatru
Tańca dopiero zaczynają swą artystyczną drogę. Mają umiejętności, wiedzę,
kwalifikacje. W swoje pierwsze etiudy włożyli serce i emocje, próbując pokazać
nam, jakimi są naprawdę. Oby nigdy o tym nie zapomnieli, bo przecież widzowie
nie sprawdzają dyplomów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz