Agnieszka Kozłowska-Piasta
("Projektor" - 6/2015)
Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach zaczyna się
uwalniać z kokonu, w którym tkwił od wielu lat. Obok tradycyjnego repertuaru
dla dzieci przygotowuje spektakle adresowane do dorosłego widza.
Od
początku sezonu na scenie wystawiono trzy spektakle „O rybaku i złotej rybce”,
„Zaproszenie na egzekucję”, „Dziady po Białoszewskim”.
Skromna, choć złota
![]() |
Fot. Bartek Warzecha |
Klasyczną opowieść o złotej rybce i rybaku już
wielokrotnie gościła na deskach teatru „Kubuś”. Ostatnio w 2008 roku, w
reżyserii Czesława Sieńki z drewnianą, „wierszalińską” scenografią Mikołaja
Maleszy. Kolejne pokolenie widzów jednak już dorosło, aby poznać przypowieść o
pazerności i zachłanności. Tym razem w mityczny morski świat wprowadza młodych
widzów debiutujący w roli reżysera Przemysław Żmiejko.
Dzięki
napisanej na nowo przez jedną z ważniejszych autorek sztuk dla dzieci Martę
Guśniowską historii, opowieść Żmiejki jest kameralna, dowcipna i mniej
straszna. W niewielkiej sali, na mięciutkich poduszkach mali i nieco więksi z
zapartym tchem śledzą koleje losu rybaka i jego żony. Pełna rybackich sieci,
wielofunkcyjna scenografia błyskawicznie zmienia się w morską toń, by za chwilę
z powrotem stać się nadbrzeżem z biedną, a potem coraz bogatszą chatą. Rybak
(Andrzej Skorodzień) przypomina tego z opowieści Puszkina. Jest dobrotliwy,
spokojny i mocno podporządkowany swojej żonie. Ta, choć pazerna, ma w sumie
dobre serce i budzi sympatię (Dorota Anyż). Największej metamorfozie w stosunku
do Puszkinowskiego oryginału uległa rybka. To już nie chodząca dobroć, ale
znająca swoją wartość, sprytna i nieco złośliwa mieszkanka morskiej głębi.
Potrafi oszukać, zażartować, ale i pomóc biednemu, zdominowanemu przez pazerną
babę rybakowi. W tej roli doskonale odnalazła się Agata Sobota.
Reżyser Przemysław Żmiejko dobrze wykorzystał
potencjał spektaklu. Guśniowska potrafi nie tylko uwspółcześnić bajkowe
evergreeny, ale także przemycić dodatkowe treści, zwłaszcza dla dorosłych
opiekunów małoletnich widzów. Choć osobiście nie przepadam za mruganiem okiem
do dużych widzów, w stylu jak baba chce dwór, to niech wyjdzie na dwór, a
jak chce zamek, niech idzie do ślusarza trzeba przyznać, że dramatopisarka
robi to zgrabnie, z dużą lekkością. Ten żartobliwy i lekki ton opowieści
wspierają dwie dodatkowe postaci: Kogut i Prosiak, które jak antyczny chór
dowcipnie komentują wydarzenia. Przyczyniły się do tego także lalki –
przypominające muppety gadające głowy zaprojektowane przez debiutującą Agatę
Krutul.
W
dobie konsumpcjonizmu dobra i produkty mają wyższą wartość od idei. W dylemacie
„mieć czy być” szala zwycięstwa zbyt często przesuwa się na korzyść „mieć”.
Warto więc przypominać także o „być” – zarówno tym małym, jak i – a może przede
wszystkim – tym dużym. I warto wykorzystywać do tego każdą okazję – nawet ten
skromny, niewielki spektakl „O rybaku i złotej rybce”.
Niewyraźny Cyncynat
Wielowarstwowa
antyutopia o groteskowości totalitaryzmu uznawana jest za jedną z najlepszych
książek Vladimira Nabokova. Oniryczna, baśniowa historia jedynego prawdziwego,
„nieprzezroczystego” człowieka, za swą odmienność skazanego na śmierć, zachwyca
precyzją, dekonstrukcją rzeczywistości i grą z czytelnikiem. Oczekujący na
egzekucję Cyncynat C., dzięki stypendystce Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa
Narodowego „Młoda Polska” Sabinie Wacławczyk opuścił karty książki „Zaproszenie
na egzekucję” i „ukonkretnił” się na deskach teatru „Kubuś”.
Samotnego
w swej indywidualności i prawdziwości mieszkańca celi śmierci Cyncynata C.
otaczają ludzie kukły, zmieniający swoją tożsamość, maski zasłaniające twarz,
charakteryzację, nierzeczywiści i nieprawdziwi. Teatr pasuje do tematu jak
ulał, zresztą takie sugestie można już wyczytać z prozy Nabokova. Wacławczyk
zdecydowała się je wykorzystać. Cała obsługa więzienna tańcząca dance macabre
dookoła Cyncynata ma na twarzach maski, którymi dowolnie zamienia się na oczach
widowni: dyrektor więzienia może za chwilę zostać sprzątaczem albo adwokatem.
Jedynie oskarżony zostaje sobą.
Mimo
cyrkowej proweniencji kostiumów pracowników więzienia – córka dyrektora wygląda
jak akrobatka, on sam jak dyrektor cyrku, a kat jak żongler czy klaun – świat
celi jest szary, smutny, przygnębiający i groźny. Próbujące rozbawić skazańca
kreatury czy odwiedzające go najbliższe osoby obnażają swoją sztuczność,
nieszczerość i agresję. To zasługa nie tylko wspaniałych masek zaprojektowanych
przez reżyserkę (Sabina Wacławczyk ukończyła wrocławską ASP), ale także, a może
przede wszystkim, charakterystycznych, energetycznych, soczystych kreacji
aktorskich Ewy Lubacz, Andrzeja Kuby Sielskiego, Zdzisława Reczyńskiego i Michała
Olszewskiego. Szkoda, że stojący po drugiej stronie barykady, naturalny, jakby
bezbronny z odsłoniętą twarzą Cyncynat (w tej roli debiutant – Mateusz
Brodowski), przegrywa z maszkarami. Ten jedyny prawdziwy bohater sztuki jest
bardzo płaski i jednowymiarowy, a jego okazywane emocje ograniczają się głównie
do lęku i zagubienia.
Plusem
przedstawienia jest niewątpliwie skromna, funkcjonalna scenografia, kostiumy i
maski autorstwa reżyserki. Klimatu dodaje muzyka Włodzimierza Kiniorskiego.
Trudno mieć zastrzeżenia do adaptacji, której również dokonała Sabina
Wacławczyk, a w dramaturgii wsparł ją Szymon Adamczak. Ostatnia scena –
podobnie jak w powieści – nie daje odpowiedzi, czy Cyncynat został stracony,
czy w jakiś sposób uwolnił się z tego świata absurdu. Mimo to spektakl
pozostawia niedosyt. Zabrakło reżyserskiej interpretacji tej magicznej,
niezwykle bogatej prozy, wprowadzone zabiegi (jak choćby zamiana masek) zostały
zasugerowane przez Nabokova, a pomysł, by z losów Cyncynata uczynić kolejnego
Big Brothera nie dość wyraźnie zaznaczony.
Wyjęzyczenie kawalerki
Warszawa,
ul. Lizbońska 2, mrówkowiec na Saskiej Kępie. To tutaj w niewielkiej kawalerce
na IX piętrze zamieszkał Miron Białoszewski. Trudy przeprowadzki i
przyzwyczajania się do nowych warunków życia, nowego stanu ciała i ducha opisał
w „Chamowie” – pamiętniku wydanym dopiero w 2009 r. To właśnie ta osobista i
niezwykle charakterystyczna proza stała się inspiracją do „Dziadów po
Białoszewskim”, najnowszej premiery sceny dla dorosłych w kieleckim „Kubusiu”.
Realizacja
spektaklu była główną nagrodą w konkursie dla debiutantów, ogłoszonym w tym
roku w teatrze. Wyróżniony przez jury zespół realizatorski w składzie: Agata
Retoruk – scenariusz i reżyseria, Justyna Banasiak – scenografia i Paweł Sowa –
doceniono za ciekawą i spójną wizję, oryginalność wykorzystania formy,
wrażliwość oraz dobre przygotowanie koncepcji. Przeniesiony w sferę
konkretu teatralnego projekt okazał się dziełem przemyślanym, ukończonym, a
przede wszystkim ciekawym.
Akcja
spektaklu rozgrywa się po śmierci Mirona. Jego przyjaciele odwiedzają kawalerkę
na Lizbońskiej, aby powspominać, poprzebywać w oryginalnym mikrokosmosie
Białoszewskiego. Skoro nie ma już pisarza, mówią ściany, przedmioty, gadżety,
rzeczy. Mironowy świat wskrzeszają wspomnienia, jego wiersze i fragmenty prozy.
On nadal jest, żyje i nadal ukonkretnia swoje ja, nasłuchując, obserwując,
chłonąc zwykłą codzienność w sposób indywidualny, niezwykły. Tutaj cieknący
kaloryfer brzmi jak symfonia, kolejka do okienka w przychodni jest odkryciem
nieznanych ludzi, języków, cech charakterów. Mrówkowiec z Lizbońskiej to
megakosmos ludzi, których orbity zapętlają się niespodziewanie i przypadkowo.
To dlatego wzruszającą „Lacrimosę” Mozarta, słuchaną na adapterze przerywa
gromkie „Sto lat”, a dzwoniące słoiki wścibskiej sąsiadki nie pozwalają na
prywatność i skupienie.
Pudełkowa,
niewielka przestrzeń pokoju Mirona wypełniona meblami, świątkami, przedmiotami
jest „osobna”, plastycznie zamknięta na zewnątrz. Dzięki pomysłom reżyserki
otwiera się na zewnątrz, nadstawia uszy przyjmując jak ulubiona przez
Białoszewskiego taśma magnetofonowa wszelkie dźwięki, zapisując je
demokratyczne i chaotycznie. Ten świat jest także widziany: głowa
Białoszewskiego animowana przez aktorów żyje, porusza oczami, przymyka powieki,
aby na koniec zamknąć je na zawsze i odfrunąć do nieba.
Lingwistyczne,
często absurdalne „wyjęzyczenia” Białoszewskiego, sprzeczności między tym, co
chciałoby się powiedzieć, a co się mówi, są trudne do interpretacji. Trójka
aktorów: Jolanta Kęćko, Zdzisław Reczyński i Michał Przybyszewski daje radę,
spełniając testament poety. Zdaniem Białoszewskiego wartość ma tylko to, co z
zapisanego zostało powiedziane.
„Dziady
po Białoszewskim” są udaną próbą odbrązowienia, przybliżenia współczesnym
widzom twórczości poety, tak wymykającego się klasyfikacjom, tak osobnego,
ekscentrycznego i indywidualnego, a jednocześnie tak mocno stąpającego po
ziemi, tak silnie uwiązanego do codzienności, potoczności, do życia. I choć,
jak pisał Miron, to się nie da przepisać z faktyczności na wyrażalność,
młodemu zespołowi pod wodzą Anny Retoruk, zadanie to się udało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz