niedziela, 31 lipca 2016

Rybak, Cyncynat, Miron („O rybaku i złotej rybce”, „Zaproszenie na egzekucję”, „Dziady po Białoszewskim”)

Agnieszka Kozłowska-Piasta
("Projektor" - 6/2015)
Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach zaczyna się uwalniać z kokonu, w którym tkwił od wielu lat. Obok tradycyjnego repertuaru dla dzieci przygotowuje spektakle adresowane do dorosłego widza.
Od początku sezonu na scenie wystawiono trzy spektakle „O rybaku i złotej rybce”, „Zaproszenie na egzekucję”, „Dziady po Białoszewskim”.

Skromna, choć złota

Fot. Bartek Warzecha
Klasyczną opowieść o złotej rybce i rybaku już wielokrotnie gościła na deskach teatru „Kubuś”. Ostatnio w 2008 roku, w reżyserii Czesława Sieńki z drewnianą, „wierszalińską” scenografią Mikołaja Maleszy. Kolejne pokolenie widzów jednak już dorosło, aby poznać przypowieść o pazerności i zachłanności. Tym razem w mityczny morski świat wprowadza młodych widzów debiutujący w roli reżysera Przemysław Żmiejko.

Dzięki napisanej na nowo przez jedną z ważniejszych autorek sztuk dla dzieci Martę Guśniowską historii, opowieść Żmiejki jest kameralna, dowcipna i mniej straszna. W niewielkiej sali, na mięciutkich poduszkach mali i nieco więksi z zapartym tchem śledzą koleje losu rybaka i jego żony. Pełna rybackich sieci, wielofunkcyjna scenografia błyskawicznie zmienia się w morską toń, by za chwilę z powrotem stać się nadbrzeżem z biedną, a potem coraz bogatszą chatą. Rybak (Andrzej Skorodzień) przypomina tego z opowieści Puszkina. Jest dobrotliwy, spokojny i mocno podporządkowany swojej żonie. Ta, choć pazerna, ma w sumie dobre serce i budzi sympatię (Dorota Anyż). Największej metamorfozie w stosunku do Puszkinowskiego oryginału uległa rybka. To już nie chodząca dobroć, ale znająca swoją wartość, sprytna i nieco złośliwa mieszkanka morskiej głębi. Potrafi oszukać, zażartować, ale i pomóc biednemu, zdominowanemu przez pazerną babę rybakowi. W tej roli doskonale odnalazła się Agata Sobota. 

Reżyser Przemysław Żmiejko dobrze wykorzystał potencjał spektaklu. Guśniowska potrafi nie tylko uwspółcześnić bajkowe evergreeny, ale także przemycić dodatkowe treści, zwłaszcza dla dorosłych opiekunów małoletnich widzów. Choć osobiście nie przepadam za mruganiem okiem do dużych widzów, w stylu jak baba chce dwór, to niech wyjdzie na dwór, a jak chce zamek, niech idzie do ślusarza trzeba przyznać, że dramatopisarka robi to zgrabnie, z dużą lekkością. Ten żartobliwy i lekki ton opowieści wspierają dwie dodatkowe postaci: Kogut i Prosiak, które jak antyczny chór dowcipnie komentują wydarzenia. Przyczyniły się do tego także lalki – przypominające muppety gadające głowy zaprojektowane przez debiutującą Agatę Krutul. 

W dobie konsumpcjonizmu dobra i produkty mają wyższą wartość od idei. W dylemacie „mieć czy być” szala zwycięstwa zbyt często przesuwa się na korzyść „mieć”. Warto więc przypominać także o „być” – zarówno tym małym, jak i – a może przede wszystkim – tym dużym. I warto wykorzystywać do tego każdą okazję – nawet ten skromny, niewielki spektakl „O rybaku i złotej rybce”.

Niewyraźny Cyncynat

Wielowarstwowa antyutopia o groteskowości totalitaryzmu uznawana jest za jedną z najlepszych książek Vladimira Nabokova. Oniryczna, baśniowa historia jedynego prawdziwego, „nieprzezroczystego” człowieka, za swą odmienność skazanego na śmierć, zachwyca precyzją, dekonstrukcją rzeczywistości i grą z czytelnikiem. Oczekujący na egzekucję Cyncynat C., dzięki stypendystce Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Młoda Polska” Sabinie Wacławczyk opuścił karty książki „Zaproszenie na egzekucję” i „ukonkretnił” się na deskach teatru „Kubuś”. 

Samotnego w swej indywidualności i prawdziwości mieszkańca celi śmierci Cyncynata C. otaczają ludzie kukły, zmieniający swoją tożsamość, maski zasłaniające twarz, charakteryzację, nierzeczywiści i nieprawdziwi. Teatr pasuje do tematu jak ulał, zresztą takie sugestie można już wyczytać z prozy Nabokova. Wacławczyk zdecydowała się je wykorzystać. Cała obsługa więzienna tańcząca dance macabre dookoła Cyncynata ma na twarzach maski, którymi dowolnie zamienia się na oczach widowni: dyrektor więzienia może za chwilę zostać sprzątaczem albo adwokatem. Jedynie oskarżony zostaje sobą. 

Mimo cyrkowej proweniencji kostiumów pracowników więzienia – córka dyrektora wygląda jak akrobatka, on sam jak dyrektor cyrku, a kat jak żongler czy klaun – świat celi jest szary, smutny, przygnębiający i groźny. Próbujące rozbawić skazańca kreatury czy odwiedzające go najbliższe osoby obnażają swoją sztuczność, nieszczerość i agresję. To zasługa nie tylko wspaniałych masek zaprojektowanych przez reżyserkę (Sabina Wacławczyk ukończyła wrocławską ASP), ale także, a może przede wszystkim, charakterystycznych, energetycznych, soczystych kreacji aktorskich Ewy Lubacz, Andrzeja Kuby Sielskiego, Zdzisława Reczyńskiego i Michała Olszewskiego. Szkoda, że stojący po drugiej stronie barykady, naturalny, jakby bezbronny z odsłoniętą twarzą Cyncynat (w tej roli debiutant – Mateusz Brodowski), przegrywa z maszkarami. Ten jedyny prawdziwy bohater sztuki jest bardzo płaski i jednowymiarowy, a jego okazywane emocje ograniczają się głównie do lęku i zagubienia.

Plusem przedstawienia jest niewątpliwie skromna, funkcjonalna scenografia, kostiumy i maski autorstwa reżyserki. Klimatu dodaje muzyka Włodzimierza Kiniorskiego. Trudno mieć zastrzeżenia do adaptacji, której również dokonała Sabina Wacławczyk, a w dramaturgii wsparł ją Szymon Adamczak. Ostatnia scena – podobnie jak w powieści – nie daje odpowiedzi, czy Cyncynat został stracony, czy w jakiś sposób uwolnił się z tego świata absurdu. Mimo to spektakl pozostawia niedosyt. Zabrakło reżyserskiej interpretacji tej magicznej, niezwykle bogatej prozy, wprowadzone zabiegi (jak choćby zamiana masek) zostały zasugerowane przez Nabokova, a pomysł, by z losów Cyncynata uczynić kolejnego Big Brothera nie dość wyraźnie zaznaczony.

Wyjęzyczenie kawalerki

Warszawa, ul. Lizbońska 2, mrówkowiec na Saskiej Kępie. To tutaj w niewielkiej kawalerce na IX piętrze zamieszkał Miron Białoszewski. Trudy przeprowadzki i przyzwyczajania się do nowych warunków życia, nowego stanu ciała i ducha opisał w „Chamowie” – pamiętniku wydanym dopiero w 2009 r. To właśnie ta osobista i niezwykle charakterystyczna proza stała się inspiracją do „Dziadów po Białoszewskim”, najnowszej premiery sceny dla dorosłych w kieleckim „Kubusiu”.

Realizacja spektaklu była główną nagrodą w konkursie dla debiutantów, ogłoszonym w tym roku w teatrze. Wyróżniony przez jury zespół realizatorski w składzie: Agata Retoruk – scenariusz i reżyseria, Justyna Banasiak – scenografia i Paweł Sowa – doceniono za ciekawą i spójną wizję, oryginalność wykorzystania formy, wrażliwość oraz dobre przygotowanie koncepcji. Przeniesiony w sferę konkretu teatralnego projekt okazał się dziełem przemyślanym, ukończonym, a przede wszystkim ciekawym.

Akcja spektaklu rozgrywa się po śmierci Mirona. Jego przyjaciele odwiedzają kawalerkę na Lizbońskiej, aby powspominać, poprzebywać w oryginalnym mikrokosmosie Białoszewskiego. Skoro nie ma już pisarza, mówią ściany, przedmioty, gadżety, rzeczy. Mironowy świat wskrzeszają wspomnienia, jego wiersze i fragmenty prozy. On nadal jest, żyje i nadal ukonkretnia swoje ja, nasłuchując, obserwując, chłonąc zwykłą codzienność w sposób indywidualny, niezwykły. Tutaj cieknący kaloryfer brzmi jak symfonia, kolejka do okienka w przychodni jest odkryciem nieznanych ludzi, języków, cech charakterów. Mrówkowiec z Lizbońskiej to megakosmos ludzi, których orbity zapętlają się niespodziewanie i przypadkowo. To dlatego wzruszającą „Lacrimosę” Mozarta, słuchaną na adapterze przerywa gromkie „Sto lat”, a dzwoniące słoiki wścibskiej sąsiadki nie pozwalają na prywatność i skupienie.

Pudełkowa, niewielka przestrzeń pokoju Mirona wypełniona meblami, świątkami, przedmiotami jest „osobna”, plastycznie zamknięta na zewnątrz. Dzięki pomysłom reżyserki otwiera się na zewnątrz, nadstawia uszy przyjmując jak ulubiona przez Białoszewskiego taśma magnetofonowa wszelkie dźwięki, zapisując je demokratyczne i chaotycznie. Ten świat jest także widziany: głowa Białoszewskiego animowana przez aktorów żyje, porusza oczami, przymyka powieki, aby na koniec zamknąć je na zawsze i odfrunąć do nieba.

Lingwistyczne, często absurdalne „wyjęzyczenia” Białoszewskiego, sprzeczności między tym, co chciałoby się powiedzieć, a co się mówi, są trudne do interpretacji. Trójka aktorów: Jolanta Kęćko, Zdzisław Reczyński i Michał Przybyszewski daje radę, spełniając testament poety. Zdaniem Białoszewskiego wartość ma tylko to, co z zapisanego zostało powiedziane. 

„Dziady po Białoszewskim” są udaną próbą odbrązowienia, przybliżenia współczesnym widzom twórczości poety, tak wymykającego się klasyfikacjom, tak osobnego, ekscentrycznego i indywidualnego, a jednocześnie tak mocno stąpającego po ziemi, tak silnie uwiązanego do codzienności, potoczności, do życia. I choć, jak pisał Miron, to się nie da przepisać z faktyczności na wyrażalność, młodemu zespołowi pod wodzą Anny Retoruk, zadanie to się udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz