Grzegorz Rak
("Projektor" - 6/2014)
Mamy w pamięci spektakl „Hemar”, którym Wojciech Młynarski
uczynił hołd starszemu koledze po piórze. Widzowie idący na widowisko autorstwa
i w reżyserii Piotra Szczerskiego w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach
nastawiają się na spotkanie z przesympatyczną, przedwojenną piosenką.
![]() |
Fot. Tomasz Kozłowski |
Od razu „uprzejmie donoszę” – w
tym względzie nie czuję się rozczarowany, ale to nie powód do pisania o
świetnym, mistrzowsko przez aktorów zagranym, spektaklu. Jedna z tajemnic
sukcesu „Hemara poety przeklętego” polega na zaskoczeniu, jakiego widz
doświadcza w każdej fazie widowiska. Więc początek. Słuchamy tych hemarowskich
hitów, ale w mocno nietypowym miejscu i nadających współczesny oddech
aranżacjach. Świetnie grający, lekko swingujący zespół, do tego bardzo dobrze
śpiewający i „ogrywający” piosenki aktorzy! To dopiero trzęsienie ziemi, po
którym napięcie rośnie.
Niezwykle „zagrał” Piotr
Szczerski obiektem przy ulicy Sienkiewicza. W sposób przemyślany i konsekwentny,
totalne użył budynku teatru. Z naciskiem na słowo totalnie! Tu godzi się
zauważyć świetną robotę scenografa Jerzego Sitarza. Scenografia i rekwizyty
uczestniczą w zdarzeniu, budują klimat i popychają akcję widowiska. Piszę tu o
nie dzisiaj odkrytych rzeczach; choćby przywołajmy „Dziady” Swinarskiego, z
Kielc pamiętną „Kartotekę”, zagraną w holu z twórczym wykorzystaniem do dziś
istniejącej na parterze toalety – kto był, ten wie o czym piszę – czy
wkraczającą poprzez scenografię do foyer, adaptację „Pana Tadeusza”.
Wciąganie widzów do budowania
spektaklu i to na pograniczu dobrego smaku, niedawno mieliśmy w głośnej „Carycy
Katarzynie”. Jednak nie odkrywcze rozwiązania przekazu teatralnego stanowią o
wielkości sztuki. Jest jeszcze pytanie – po co? Środki zastosowane przez Piotra
Szczerskiego są po to, aby jak najskuteczniej zagrać na naszych duszach;
poruszyć je i nie zostawić w obojętności po opuszczeniu teatru. Korzysta po
mistrzowsku z tego, co współczesny teatr daje mu do dyspozycji. Czyni to delikatnie,
najdelikatniej jak w tym wypadku można, a swoje osiąga. Naprawdę czujemy strach
i niepewność, kiedy zjawiają się barbarzyńcy ze Wschodu. Zaiste, ciarki chodzą
po plecach! Droga niesławy z fragmentem z „Bema pamięci rapsodu żałobnego”
Czesława Niemena w tle, to bardzo mocne przeżycie. Wreszcie kiedy myślimy, że
już złapiemy oddech, że teraz będzie wygodnie, znów poddani jesteśmy zabiegom
socjotechnicznym.
Po tym wszystkim, z pozoru jest
nareszcie „normalnie”, zaczynamy tradycyjnie postrzegać przedstawiane nam
postacie jako pozytywne i te drugie, z którymi nam nie po drodze; znów zwrot –
dociera przykra prawda o nas samych. Czuje się w powietrzu najpierw
zażenowanie, a później wszechogarniający wstyd i zarazem współczucie. Ten
spektakl jest przesiąknięty empatią, czy zdecydowanie bardziej oddającym to co
ja czułem, chrześcijańskim miłosierdziem. Zdecydowanie ten chrześcijański
„wynalazek” jest kluczem do zrozumienia tego w czym bierzemy udział. Autorowi
widowiska udało się zburzyć schemat podziału na nas – tych dobrych i „Onych” –
tych złych. Wtedy dopiero rozlicza podły czas, w którym „jednostka niczym,
jednostka bzdurą”. Jakże uczciwie postawił i rozwiązał problem ludzkich
wyborów!
Powie ktoś – ja nie, co ten
Grzesiek gada!!? Przecież ja się buntowałem, należałem, walczyłem! Piotr
Szczerski, kierując w naszą stronę niewinne, ale stanowcze przypomnienia naszej
ówczesnej codzienności; przypomina, że wszyscy byli w tym jakoś „umoczeni”. Owe
„dobrowolne”, a tak powszechne czynności; udawane oddawanie czci komunistycznym
bożkom; czy niewinny pozornie udział w ich rytuałach. Że je porzuciliśmy, że
wielu na innym etapie swojego życia je przeżuło i wypluło z obrzydzeniem –
fakt. Ale jednak było to w nas!! Jedna z postaci, mając co innego na uwadze,
mówi o rzyganiu do obcych rzek. Więc my, żebyśmy nie wiem jak starali się
rzygać do naszej rzeki, nie wydalimy do końca z siebie tych czasów; postaw i
poglądów jakie niosły.
Piotr Szczerski i chwilami
prowadzący nas „za rączkę” świetnie, zespołowo, grający aktorzy, zmuszają nas i
siebie, do uderzenia się w piersi nie „Onych”, ale we własne. Jednocześnie
pozwalają wybaczyć nie tylko osaczonym przez władzę poetom, ale także każdemu z
nas z osobna.
Wreszcie nieuchronne pytania: kim
dziś jest twórca? Kto i jak kształtuje opinię i jest dziś autorytetem? Czy są
to artyści i czy spierają się o równie zasadnicze kwestie jak wtedy?
W labiryncie teatralnych
zakamarków, widz mija współcześnie ubranych ochroniarzy. Może demony
przeszłości wciąż straszą? Może tak naprawdę zmienił się kostium, a nowe
pokolenie ma własnego, równie groźnego demona?
W epoce galopu papki
informacyjnej, wszechogarniających uproszczeń, wciąż szukamy w teatrze czegoś
niepodrabialnego, swoistego dla tego miejsca. Owego antycznego katharsis. I
kierowany mistrzowską ręką reżysera zespół, takie doznanie, w tym spektaklu,
nam daje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz