Agnieszka Kozłowska-Piasta
("Projektor" - 2/2016)
![]() |
Fot. Bartek Warzecha |
Po co się żyje? Czy to, co nam się przytrafia naprawdę ma
sens? Czy można zrezygnować z siebie i swojej przyszłości? Takie pytania zadają
sobie z pewnością – przynajmniej od czasu do czasu – wszyscy dorośli. Czy da
się o tym ciekawie opowiedzieć dzieciom? To niełatwe zadanie postawiła sobie
królowa polskiej dramaturgii dziecięcej Marta Guśniowska, tworząc „A niech to
gęś kopnie”. Historia przypadła do gustu dyrektorowi Robertowi Drobniuchowi,
który przeniósł opowieść na deski sceny teatru „Kubuś”.
Główną bohaterką, a raczej antybohaterką opowieści
jest zniechęcona do życia, świata i własnej poetyckiej twórczości Gęś.
Niezrozumiana przez kurzą resztę podwórka, pogrążona w samotności i czarnej
rozpaczy, postanawia skończyć swój marny żywot i ofiarować się Lisowi na
kolację. Ten – jak to u Guśniowskiej bywa – działa wbrew baśniowym i
przyrodniczym schematom i Gęsi odmawia. Ta nie rezygnuje – gdy Lis zamyka jest
drzwi, wchodzi oknem, a właściwie lodówką. Rudzielec, aby pozbyć się
niechcianej towarzyszki, nie zostawia jej bez pomocy – razem z nią wędruje do
Wilka, który podobno ochoczo zgadza się na takie propozycje, nawet wtedy, gdy
kolacja zapowiada się chudo i żylasto.
Tekst skrzy się dowcipami i żartami, Guśniowska
żongluje stereotypami, dowolnie je zmieniając i przekształcając. W tej
wyjątkowo karkołomnej konwencji – w końcu mówimy o dowcipnej historii o
depresji – doskonale sprawdzają się wszyscy aktorzy. Agata Sobota stworzyła
kreację niezwykle dramatycznej w gestach, damulkowatej, ale upartej i odważnej
Gęsi. Partneruje jej pocieszny, sympatyczny, trochę mało sprytny Lis Michała
Olszewskiego. Niedźwiedź (Andrzej Kuba Sielski) jest elegantem popijającym
herbatkę, Narrator (Błażej Twarowski) agresywnym „dziennikarzyną” szukającym na
siłę sensacji, a Wydra (Beata Orłowska) ma w kontrakcie straszenie pasażerów,
których przewozi na drugą stronę rzeki.
Co prawda nie wszystkie błyskotliwe dialogi są
czytelne dla małych widzów, ale i oni nie nudzą się na spektaklu. Wszystko za
sprawą dobrej, bogatej, niezwykle pomysłowej inscenizacji. Każda część
spektaklu rozgrywana jest w innej konwencji teatralnej. Mamy więc teatr cieni,
duże, małe średnie, wypukłe i płaskie lalki, mamy postaci zbudowane z kilku
części, wielkie plansze pozwalające na dowolne przekładanie namagnesowanych
części bohaterów oraz rekwizytów. Dekoracje zmieniają się błyskawicznie,
podsycając zainteresowanie i ciekawość dziecięcej widowni. Autorką tej
wyjątkowej scenografii jest Katarzyna Pielużek. Atmosferę podgrzewa także
muzyka Sambora Dudzińskiego, doskonale komponująca się ze stroną plastyczną i
dynamiką spektaklu.
„A niech to gęś kopnie” to sprawnie napisana i
zrealizowana opowieść, która można polecić i małym i dużym. Ci pierwsi zachwycą
się dynamiką, stroną plastyczną i muzyczną. Dorosłym przypomni, że sensu życia
nie da się pożyczyć, trzeba odnaleźć go samodzielnie, a na dodatek czasami
dzieje się to przez czysty przypadek.
Koci PR
Co zrobić, gdy zostaje się prawie pominiętym w spadku?
Jak zdobyć szczęście i ustawić się w życiu? Zwykle bajki i baśnie pokazują
szlachetnych, uczciwych bohaterów, którzy swoją odwagą i pracowitością „zarabiają”
na nagrodę. Charles Perrault w klasycznej baśni pokazuje, że cel da się
osiągnąć inaczej. Wystarczy ekstrawagancki i gadający kot, który na dodatek
chodzi w butach i jego spryt, skłonność do konfabulacji oraz umiłowanie do
oszustw.
Tę właśnie – niejednoznaczną edukacyjnie – baśń o
kocie w butach wystawił na deskach teatru „Kubuś” Piotr Ziniewicz. Reżyser i
autor tekstu ubrał opowieść we współczesny kostium – aktorzy mówią zgrabnym,
rymowanym napisanym przez Ziniewicza tekstem, a miejscem akcji jest śmietnisko
jakiejś metropolii, a nie baśniowa kraina. Kotu daleko do bajkowego zwierzątka
w czerwonych butach z cholewkami. Jest przystojnym, postawnym elegancikiem w
garniturze w panterkę, skrywającym gołą klatę i przypomina agenta służb
specjalnych 007 Jamesa Bonda. Co prawda na nogach ma zużyte trampki swojego
pana Janka, ale kto dostrzeże takie szczegóły, zauroczony kocią pewnością
siebie i wrodzonym czarem. Na dodatek tak wspaniale dba o wizerunek swojego
właściciela. Grający tę rolę Zdzisław Reczyński doskonale oddał charakter i
postawę tego agenturalnego kocura.
Nic dziwnego, że kot jest taki, skoro musi umieć
poruszać się w miejskiej dżungli, w której dostępu do króla (Andrzej
Skorodzień), obwieszonego symbolami cwaniactwa i tandety, czyli złotymi
łańcuchami, bronią agenci ochrony w czarnych okularach i garniturach (Ewa
Lubacz i Jolanta Kęćko). Gdzie królowa mdleje lub je zbyt dużo (Małgorzata
Oracz), a jej córka, królewna Klaudynka (Magdalena Daniel) nie rozstaje się ze
smartfonem i robi selfie w każdych okolicznościach, podkreślając przy okazji
swą ważną pozycję na portalach społecznościowych. Gdzie ucztę robi się przy
grillu, zamiast karocą podróżuje się samochodem, zboże kosi nie kosą, a
ogrodowymi kosiarkami do trawy. W takim środowisku zwykły kot z bajki nie dałby
rady.
Na przeciwległym biegunie do tego pustego, tandetnego,
plastikowego świata pozostaje właściciel kota Janek (Błażej Twarowski).
Szlachetny i niezaradny, aż do bólu, czeka gdzieś pomiędzy miejskimi
śmietnikami, aż kot zrealizuje swój plan. Nie ma nic do powiedzenia i nie
potrafi o siebie zadbać. Nawet złowioną przez kota rybę kradnie mu okrutny i
przerażający Czarnoksiężnik. Gdy koci agent doprowadza plan do końca nawet
wtedy Janek nie potrafi głośno zaprotestować, że metody zdobycia bogactwa, ręki
królewny i zachwytu króla są nie do końca uczciwe. Zostaje zakrzyczany, poddaje
się jak zwykle, bez walki i płynie na fali zrobionego przez kota solidnego
PR-u.
„W butach. Kot w butach” ma niewątpliwe walory
inscenizacyjne. Spektakl toczy się wartko, akcja wzbudza zachwyt dziecięcej
widowni dodatkowo wciąganej do tańców, udziału w plebiscycie na popularność
mleka, pomocy w złapaniu kuropatwy – prezentu dla króla. Bondowskie klimaty
doskonale podkreśla także muzyka skomponowana przez Sebastiana Kalińskiego, który zręcznie wplótł w
linię melodyczną fragmenty największych przebojów z filmów o agencie 007.
Wątpliwości budzi jednak przesłanie
opowieści. Co prawda kot rozprawił się ze złym czarownikiem, który terroryzował
okolicę, ale zrobił to jakby mimochodem, tylko po to, aby osiągnąć zakładany
przez siebie cel – zdobyć zamek dla swojego pana. Co prawda Janek protestuje
przeciwko kocim krętactwom, ale niezbyt energicznie. Na dodatek agentki
przekonują dziecięcą publiczność, że przecież dzięki kłamstwom kota stało się
wiele dobrego. Czy „W butach. Kot w butach” to pochwała oszustw i
nieuczciwości? A może próba pokazania, że współczesne bycie na świeczniku nie
może się bez nich obejść? Obawiam się jednak, że młodym widzom będzie trudno go
odczytać. Przecież często to właśnie dla nich „bycie znanym i bogatym” jest
jednym z najskrytszych marzeń, bo tak trudno odróżnić im prawdziwą wartość i
zalety od celebryckiego blichtru. Na szczęście mroki kociego PR mogą pomóc
rozjaśnić rodzice. Ale tylko pod warunkiem, że sami nie popierają panoszącego
się współcześnie cwaniactwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz